Trump, który zamienia wszystko w złoto. „Nigdy nie było czegoś podobnego”

Donald Trump podczas orędzia do narodu w Białym Domu, grudzień 2025

Prezydent USA Donald Trump wygłasza orędzie do narodu, w którym podsumowuje pierwszy rok swojej drugiej kadencji.

Można by z tego zrobić bingo. Inflacja – była. Migracja – była. „Wina Bidena” – odhaczona. „Osiem zakończonych wojen” – też. Cła – obowiązkowo. Demokraci – winni wszystkiego. I jeszcze „Wesołych Świąt” na koniec. W środowy wieczór, w świątecznej scenerii sali dyplomatycznej Białego Domu, Donald Trump wygłosił orędzie do narodu, w którym podsumował jedenaście miesięcy swojego powrotu do władzy. Już w pierwszym zdaniu ustawił narrację: „Odziedziczyłem bałagan. I go naprawiam”.

Ton był dobrze znany – oskarżycielski, zaczepny, momentami wojowniczy. Trump znów ustawił siebie w roli samotnego szeryfa, który przywraca porządek po rządach elit, „insiderów” i obcych interesów. Demokraci, administracja Joego Bidena, migranci, „woke radykałowie” – wszyscy trafili na jedną listę winnych. Kontrast między ostrą retoryką a migoczącymi choinkami w tle był niemal symboliczny.

Sukces ogłoszony, problemy pominięte

Dalsza część przemówienia to już dobrze przećwiczony repertuar. Prezydent przekonywał, że Stany Zjednoczone stoją u progu „boomu gospodarczego, jakiego świat nigdy nie widział”, że ceny „spadają szybko”, a Ameryka jest „znowu szanowana”. Ogłosił zakończenie ośmiu wojen – nawet jeśli część z nich wciąż tli się lub już zdążyła powrócić – oraz „zniwelowanie” zagrożenia nuklearnego ze strony Iranu. Kulminacją miało być „przyniesienie pokoju na Bliski Wschód”, określone przez Trumpa jako wydarzenie bez precedensu od tysięcy lat.

Rzecz w tym, że gospodarka pozostaje jego najsłabszym punktem. Inflacja nie spada w tempie, które odczuwaliby amerykańscy wyborcy, a koszty życia – mieszkania, opieka zdrowotna, edukacja, opieka nad dziećmi – nadal wywołują frustrację. Najnowsze sondaże pokazują wyraźnie: większość Amerykanów nie wierzy w opowieść o gospodarczym cudzie, a poparcie dla Trumpa w sprawach ekonomicznych jest dziś niższe niż w analogicznym momencie jego pierwszej kadencji.

To właśnie tutaj prezydent brzmiał najbardziej defensywnie. O cenach mówił szybko, bez wchodzenia w szczegóły, jakby chciał ten temat jak najszybciej zamknąć. W zamian wrócił do swojej ulubionej odpowiedzi na wszystko: ceł. Według Trumpa to one mają napędzić wzrost, obniżyć ceny i przywrócić przemysł. Problem w tym, że legalność tej polityki bada Sąd Najwyższy, a Rezerwa Federalna coraz otwarciej wskazuje, że cła same w sobie podbijają inflację. Jerome Powell mówił o tym wprost jeszcze kilka dni przed orędziem – bez echa ze strony Białego Domu.

Migracja znów posłużyła jako wygodny wytrych. Trump ogłosił, że granica jest dziś „najbezpieczniejsza w historii” i że przez ostatnie miesiące do USA „nie wpuszczono ani jednego nielegalnego imigranta”. Według prezydenta twarda polityka migracyjna ma uwolnić miejsca pracy i mieszkania dla obywateli. Nie wspomniał jednak o napięciach na południu kraju ani o tym, jak bardzo amerykańska gospodarka uzależniona jest od pracy migrantów.

Jedyną realną, konkretną zapowiedzią była „dywidenda wojownicza” – jednorazowy czek na 1776 dolarów dla każdego żołnierza przed Bożym Narodzeniem. Kwota nie była przypadkowa: nawiązuje do 1776 roku, daty ogłoszenia niepodległości Stanów Zjednoczonych, przed obchodami 250-lecia istnienia państwa w 2026 roku. Podobnie jak moment ogłoszenia, był to gest obliczony na silny efekt symboliczny – w cieniu rosnącego niezadowolenia społecznego wsparcie dla armii pozostaje jedną z najbezpieczniejszych politycznych inwestycji.

Uderzające było to, czego w orędziu zabrakło. Ani słowa o Ukrainie, mimo impasu w rozmowach pokojowych. Ani słowa o Wenezueli, mimo rosnących napięć w regionie. Te tematy nie pasowały do narracji o nieprzerwanym paśmie sukcesów – więc po prostu zniknęły.

Dwudziestominutowe wystąpienie bardziej przypominało skróconą wersję kampanijnego przemówienia niż klasyczne orędzie głowy państwa. I nieprzypadkowo: Trump już wraca na trasę. Pensylwania, Karolina Północna, kolejne spotkania z wyborcami. W tle coraz wyraźniej majaczą przyszłoroczne wybory do Kongresu i walka o to, czy opowieść o „naprawionej Ameryce” zdoła przykryć codzienne doświadczenia wyborców.

Trump powtarzał, że „nigdy nie było czegoś podobnego”. Być może miał rację – rzadko bowiem zdarza się, by tak demonstracyjna pewność siebie tak wyraźnie rozmijała się z nastrojami społecznymi. Orędzie miało uspokajać i mobilizować wyborców. Brzmiało jednak przede wszystkim jak próba odeprcia narastającej krytyki i zaklinania rzeczywistości, z którą coraz trudniej się spierać.


Czytaj więcej w kategoriach Świat Opinie

Mateusz Stolarz

Absolwent politologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

Poprzedni

Europejski szczyt. Czy UE jest bezsilna?

Następny

Okrągły Stół opuszcza Pałac Prezydencki. Spór o symbol, który zbudował III RP