
Kiedy Elina Valtonen, minister spraw zagranicznych Finlandii i przewodnicząca OBWE, pojawiła się wieczorem 14 października na alei Rustawelego w Tbilisi, nie przypominała typowej uczestniczki ulicznego protestu. Bez transparentu, bez megafonu – po prostu stanęła wśród tysięcy Gruzinów, którzy od miesięcy wychodzą na ulice w obronie proeuropejnego kursu swojego kraju. Kilka godzin później jej spokojny gest przerodził się w dyplomatyczny skandal. Władze Gruzji nałożyły na Valtonen grzywnę w wysokości pięciu tysięcy larich – równowartość średniej pensji – za „udział w nielegalnym zgromadzeniu” i „blokowanie drogi”. Trudno przypomnieć sobie inny przypadek, by przewodnicząca OBWE została potraktowana jak lokalna opozycjonistka.
Od listopada 2024 roku w Gruzji trwają codzienne manifestacje przeciwko rządzącej partii Gruzińskie Marzenie. Ich wybuch wywołała decyzja premiera o zawieszeniu starań o członkostwo w Unii Europejskiej – decyzja, którą wielu obywateli odebrało jako zdradę prozachodniego kursu. Po wyborach samorządowych 4 października 2025 roku, które opozycja uznała za sfałszowane, protesty nabrały masowego charakteru i były coraz brutalniej tłumione przez policję. Rząd odpowiedział oskarżeniami o „zamach stanu” oraz projektem ustawy ograniczającej zgromadzenia publiczne. Mimo to Gruzini nie ustąpili. Od ponad trzystu dni wieczorami blokują aleję Rustawelego – główną ulicę Tbilisi, na której Valtonen spędziła kilka minut, rozmawiając z ludźmi i słuchając ich żądań: wolności słowa, prawa do protestu, powrotu na europejski szlak.
Wcześniej tego dnia fińska minister odbyła oficjalne spotkania z przedstawicielami władz, w tym z nową minister spraw zagranicznych Maką Boczoriszwili. Valtonen przekazała „poważne obawy” OBWE dotyczące ograniczania przestrzeni dla mediów, organizacji społecznych i opozycji. Przypomniała, że tłumienie krytyki i strach wśród obywateli nie są oznaką suwerenności, lecz słabości. Gruzińskie MSZ pominęło te wątki w oficjalnym komunikacie, ograniczając się do kilku zdań o „wspólnym potępieniu rosyjskiej okupacji”. W istocie Valtonen przyjechała do Tbilisi nie z uprzejmymi formułkami, lecz z wyraźnym ostrzeżeniem.
Wieczorem, już po zakończeniu oficjalnego programu, Valtonen wyszła na ulicę. Nagrała krótkie wideo: za jej plecami powiewały flagi UE, NATO, Finlandii i Gruzji. „Ci ludzie są zaniepokojeni kierunkiem, jaki obrał ich kraj. Mają prawo do demokracji, wolności słowa i zgromadzeń. Jesteśmy tu, by ich wesprzeć” – mówiła spokojnie do kamery. Dla rządzących w Tbilisi to było za wiele. Następnego dnia odwołali zaplanowane spotkanie z liderem Gruzińskiego Marzenia Iraklim Kobachidze, oskarżając ją o ingerencję w wewnętrzne sprawy kraju. A także ogłoszono, że została ukarana mandatem za „blokowanie drogi”.
Problem w tym, że – jak ujawniły fińskie media – to Valtonen jako pierwsza odwołała spotkanie z Kobachidze. Już poprzedniej nocy poinformowała rząd, że musi skrócić wizytę, by zdążyć na rozmowy w Azerbejdżanie. Mimo to gruzińskie władze postanowiły ogłosić światu, że to one „nauczyły ją szacunku do suwerenności”. Gdy fińska prasa sprostowała tę wersję, władze w Tbilisi zaczęły powtarzać, że Valtonen „celowo wprowadza opinię publiczną w błąd” i nadużywa swojego mandatu jako przewodnicząca OBWE. Na koniec wysłano nawet notę protestacyjną do samej organizacji, zarzucając fińskiej minister naruszenie Konwencji Wiedeńskiej i zasad nieingerencji.
Valtonen nie dała się zastraszyć. Odpowiedziała z dystansem i ironią: zaprosiła Kobachidze do Finlandii, „by spotkał się z wolnymi mediami i przyjrzał dowolnym demonstracjom”. Dodała: „Przepraszam, że z powodu napiętego harmonogramu musiałam odwołać nasze spotkanie w Tbilisi”. Tą jedną linijką potwierdziła fińską wersję wydarzeń i ośmieszyła rząd Gruzińskiego Marzenia, który chciał z niej zrobić przykład. W efekcie zamiast dyplomatycznego upomnienia świat zobaczył, jak autorytarna władza próbuje karać za solidarność.
Ta grzywna to nie drobiazg z kroniki dyplomatycznej. To znak, jak bardzo Gruzja oddaliła się od własnych marzeń o Europie. Jeszcze niedawno chciała tam dołączyć – dziś coraz śmielej gruziński rząd podpatruje Putina. Granica między aspiracją a dryfem właśnie się zatarła. A jednak w tym całym ponurym obrazie znalazł się ktoś, kto przypomniał, o co w tym wszystkim chodzi. Valtonen nie szukała skandalu. Przyszła posłuchać ludzi i wyszła z tego starcia z czymś więcej niż mandatem – z moralnym zwycięstwem. Gruzińskie władze mogą wpisać jej karę do rejestru wykroczeń, ale nie zmienią faktu, że tamtego wieczoru to ona, a nie oni, reprezentowała europejskiego ducha, o który Gruzini wciąż walczą.









