29 marca 2024

loader

Czarne charaktery – każdy jest inny

Z JANUSZEM CHABIOREM rozmawia Krzysztof Lubczyński

Niebawem widzowie zobaczą Pana w roli Antoniego Macierewicza w zalotach w filmie Patryka Vegi „Polityka”. Będzie się działo?
Gwoli dokładności – postać, którą gram jest tylko łudząco podobna do tej postaci, którą pan wymienił…
Rozumiem. Zanim trafił Pan do filmu, a także do warszawskiego Teatru Rozmaitości, przez lata związany był Pan z Teatrem Dramatycznym w Legnicy i Jackiem Głombem. Co Panu dał ten czas?
To było intensywne szesnaście lat, jak na poligonie, bo pracowaliśmy często siedem dni w tygodniu, w teatralnej komunie. Przygotowywaliśmy po sześć-siedem premier w roku i praktycznie nie wychodziliśmy z teatru. Te lata w dużej mierze ukształtowały mnie artystycznie i życiowo.
Co było marką legnickiego teatru?
Między innymi rzadko wtedy praktykowane wychodzenie w przestrzeń pozateatralną, do hal fabrycznych, ruin, zamków i tym podobnych obiektów. Dziś ta formuła jest już nieco spowszedniała, ale wtedy była w naszych warunkach naprawdę nowatorska, odkrywcza.
Wziął Pan udział w głośnym przedstawieniu „Ballada o Zakaczawiu” w reżyserii Jacka Głomba, które otworzyło teatrowi legnickiemu drogę do publiczności ogólnopolskiej…
Tak, a następnie zostało to utrwalone „Obywatelem M – historyją” w reżyserii Jacka, a także „Made in Poland” Przemysława Wojcieszka, gdzie zagrałem rolę Wiktora i które to przedstawienia uważam za najciekawsze moje jak do tej pory doświadczenia i dokonania teatralne.
Należy Pan do aktorów, którzy nie przeszli przez szkołę teatralną, lecz do tych, którzy weszli do aktorstwa niejako z marszu, dopełniwszy to później zdaniem egzaminu eksternistycznego. Czy to ma Pana zdaniem jakieś istotne znaczenie?
Chcę zwrócić uwagę na to, że pokolenie aktorów, które weszło do zawodu, do teatrów, do kina i telewizji wkrótce po wojnie, a następnie było w nim obecne przez dziesięciolecia, składało się głównie z ludzi, którzy nie mieli za sobą żadnej szkoły teatralnej, a już zwłaszcza wyższe, co najwyżej jakieś przyteatralne studia zawodowe. Nie przeszkodziło im to przez dziesięciolecia pełnoprawnie istnieć w zawodzie i stworzyć niezapomniane kreacje. Dopiero następna generacja, roczniki urodzone około 1930 roku, poszły do szkół aktorskich Krakowa, Warszawy czy Łodzi. Ja też szkoły aktorskiej nie ukończyłem, wszedłem do zawodu poprzez zdanie egzaminu eksternistycznego, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Współpraca przez lata z twórczymi reżyserami, branie udziału w ciekawych przedsięwzięciach jest bardzo dobrą szkołą zawodu. Jeśli ma się talent aktorski, można obejść się bez szkoły teatralnej, a jeśli się nie ma, żadna szkoła nie pomoże.
Podziwiałem Pana kunszt aktorski w roli funkcjonariusza SB, kapitana Sochy w filmie „Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć”. Z niezwykłą precyzją i trafnością w użyciu środków zagrał Pan esbeka osadzonego w środowisku kolorowej, hipisującej młodzieży lat siedemdziesiątych…
Dziękuję za uznanie. Jestem z pokolenia, które pamięta tamte klimaty i dzięki temu łatwiej mi je wiarygodnie przekazać.
Bardzo chwalono Pana rolę kapitana Derczyńskiego w filmie Tadeusza Króla „Ostatnie piętro”. Jak trafiliście na siebie – reżyser z aktorem?
Tadeusz widział mnie w innych produkcjach i uznał, że bardzo pasuję do roli Derczyńskiego. Po przeczytaniu scenariusza uznałem, że jest to rola rozwojowa dla mojej kariery i zgodziłem się.
Jak Pan przyjął postać, którą miał Pan zagrać?
Z ciekawością. Trudna rola.
Antybohater.
Taka sytuacja inspiruje czy utrudnia zadanie?
Ciekawość inspiruje. Derczyńskiego zdradzają przyjaciele, organizacja, w której pracował, żona. Interesował mnie proces zachodzący w głowie bohatera. Pamięta pan film „Falling down” z Michaelem Douglasem? Bohater jadąc do swojego dziecka staje w korku i nagle wszystko zaczyna go wkurwiać. To, że jest drożyzna, że wszystko staje się płytkie, powierzchowne. Konstatuje, że człowiek traci swoją podmiotowość w grze, która nazywa się „nowe lepsze czasy”. I jego wędrówka do dziecka, jest wędrówką przez nową rzeczywistość, na którą się nie zgadza. Wyraża swój sprzeciw czynnie. Używa przemocy. Łamie obowiązujące prawo. Podobnie jest z Derczyńskim. Wychowany w świecie prostych, jednoznacznych, patriotycznych wartości, przekonań, oczytany w „Trylogii” Sienkiewicza, nie umie znaleźć się w świecie, który uznaje za wrogi sobie i tym wartościom. Nie umie pogodzić się z tym, że jego świat jest już daleką przeszłością, że zostały z niej już tylko resztki. Temat tego filmu i ta postać mocno wpisuje się we współczesne konflikty ideologiczne i światopoglądowe.
Co jest w tym ujęciu podstawowym problemem Derczyńskiego?
To człowiek na wskroś uczciwy, przed którym staje pytanie, czy za wszelką cenę iść za swoimi przekonaniami, czy też trochę odpuścić. Nie odpuszcza. Bóg Honor Ojczyzna. Z tragicznym skutkiem.
Na twórców filmu i aktorów spadły inwektywy za to, że kalacie Polskę i uczucia patriotyczne…
Podobno było trochę hejtów pod oficjalnym trailerem, wpisy, że twórcy kalają mundur oficera polskiego”, że to pewnie „Żydy albo pedały”. Anonimowe wpisy. Klasyka wszechobecna w internecie. Dlatego nie czytam hejtów. Wolę jeździć do DKF-ów i rozmawiać z publicznością po seansie. Film powinien prowokować, bo historia nie jest wymyślona. Witold Bereś opisał ją w swoim opowiadaniu, które oparte jest na faktach.
Miał Pan jakieś prywatne doświadczenia z mundurem? Był Pan w wojsku?
Byłem w harcerstwie i byłem w wojsku. Odbyłem dwuletnią służbę, jako rocznik 1963 zmobilizowano mnie w okresie stanu wojennego. Przyczyniłem się do tego trochę sam i trochę moja nauczycielka matematyki. Nie darzyliśmy się zbytnią sympatią. Tylko jedna osoba z mojej klasy zdała maturę z tego przedmiotu – syn dyrektorki. A były to czasy, kiedy jedna ocena niedostateczna na maturze oznaczała bilet do wojska. No to pomaszerowaliśmy w kamasze. Interesowałem się w tym czasie historią, więc gdyby nie owa pała z matmy, zdałbym może na uniwerek wrocławski na wydział historii, i dzisiaj opowiadałbym dzieciom o bitwie pod Cedynią…
U Patryka Vegi zagrał Pan dwa lata temu ordynatora w „Botoksie”. Teraz gra Pan postać „łudząco przypominającą” Macierewicza. Lubi Pan pracować z Vegą?
Lubię. To bardzo kreatywny człowiek i zapewnia na planie dużo adrenaliny, a to najbardziej inspiruje takiego aktora jak ja.
Nie czuje się Pan trochę zaszufladkowany w tych rolach cynicznych, dość demonicznych czarnych charakterów, których w ostatnich latach zagrał Pan tak wielu, wspomagając się zewnętrznymi warunkami?
Nie. Czarny charakter czarnemu charakterowi nierówny. Każdy jest inny, więc i ja staram się moim czarnym charakterom nadać za każdym razem indywidualne, odrębne rysy.
Dziękuję za rozmowę.

Janusz Chabiorur. 17 lutego 1963 w Legnicy. W latach 1991-2006 aktor Teatru Dramatycznego im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Od roku 2006 w Teatrze Rozmaitości w Warszawie. Zajmuje się też reżyserią i pisaniem scenariuszy. W 2004 zagrał wielokrotnie nagradzaną rolę Wiktora w „Made in Poland” Przemysława Wojcieszka. Współpracuje także z Teatrem IMKA, Teatrem Łaźnia Nowa i Teatrem Studio. W filmie kinowym zadebiutował w 1993 roku epizodyczną rolą Władeczka w „Magneto” J.J. Kolskiego. Zagrał też m.in. w „Reichu” Wł. Pasikowskiego, „Wiedźminie” M. Brodzkiego, „Symetrii” K. Niewolskiego, „Małej Moskwie” W. Krzystka, „Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć” P. Vegi, „Daas” A. Panka, „Matce Teresie od Kotów” P. Sali, „Drogówce” W. Smarzowskiego, a także epizody w licznych serialach, m.in. „Świecie według Kiepskich”, „Fali zbrodni”, „Na dobre i na złe”, „Oficerach”, „Kryminalnych”, „Na Wspólnej”, „Ojcu Mateuszu”, a także rolę anatomopatologa w „Komisarzu Alexie”. Ogromne uznanie za kunszt aktorski przyniosła mu pierwsza główna rola filmowa w „Ostatnim piętrze” T. Króla. W teatrze grał m.in. w „Tlenie” I. Wyrypajewa, „Szewcach u bram” J. Klaty w Teatrze Rozmaitości, w „Generale” M. Walczaka w Teatrze IMKA. W filmie Patryka Vegi „Polityka”, którego premiera spodziewana jest na początek września, gra postać do złudzenia przypominającą Antoniego Macierewicza w zalotach…

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

W niebie

Następny

Zagubieni

Zostaw komentarz