24 kwietnia 2024

loader

„Do ostatniej kości” Luki Guadagnino

fot. materiały prasowe

„Mroczna baśń o pokonywaniu własnych ograniczeń i odnajdywaniu miłości” – podsumował swoje najnowsze dzieło Luca Guadagnino w rozmowie z A.V. Club. Film z Taylor Russell i Timothée Chalametem w rolach głównych trafił właśnie polskich kin.

W „Do ostatniej kości” Guadagnino przenosi widzów do Stanów Zjednoczonych lat osiemdziesiątych. Jedną z głównych bohaterek historii jest osiemnastoletnia Maren (w tej roli Taylor Russell), która mieszka ze swoim ojcem (André Holland) w spartańskich warunkach. Z pozoru zwykła nastolatka, od dzieciństwa przejawia skłonności kanibalistyczne, przez co regularnie musi zmieniać miejsce zamieszkania. 

Po ataku na koleżankę ze szkoły zostaje porzucona przez ojca, który w pożegnalnym nagraniu dźwiękowym tłumaczy, że nie mógł już znieść życia z nią pod jednym dachem, i od teraz musi radzić sobie sama. Zrozpaczona Maren rozpoczyna tułaczkę po kolejnych stanach Ameryki. Kiedy spotka na swojej drodze młodego kanibala, włóczęgę Lee (Timothée Chalamet), połączy ich fascynacja i poczucie zrozumienia.

Jak zaznaczył, nie jest to również obraz, który miałby szokować widzów brutalnością. Swoich bohaterów ukazał z empatią. Najważniejsza dla niego była wewnętrzna walka z naturą, która się w nich toczy, oraz poczucie bycia outsiderem, z którym wiele osób może się utożsamić. 

Choć „Do ostatniej kości” jest pierwszym obrazem Włocha zrealizowanym w Stanach Zjednoczonych, reżyser nie ma poczucia, że otwiera nowy rozdział w swojej karierze. Każdy film traktuje jako pierwszy. Ta historia wzięła się z fascynacji kinematografią amerykańską i latami osiemdziesiątymi. Łączy w sobie elementy romansu, kina drogi i horroru, bo – jak podkreśla twórca – „kino może być więcej niż jedną rzeczą na raz”.

W „Do ostatniej kości” Guadagnino po raz kolejny udowodnił, że ma wyjątkowe oko do młodych talentów. Kariera Chalameta poszybowała po tym, jak w 2017 r. w „Tamtych dniach, tamtych nocach” obsadził go w roli nastoletniego Elia zakochanego w starszym mężczyźnie. Tym razem zachwyt wzbudziła Russell, którą wypatrzył w „Waves” Treya Edwarda Shultsa. Za kreację Maren uhonorowano ją statuetką za najlepszy debiut podczas festiwalu w Wenecji, gdzie odbyła się światowa premiera obrazu.

pau/pap

Redakcja

Poprzedni

Kampinoski kosmos

Następny

Skonfrontuj się z Abakanowicz