28 marca 2024

loader

Woroszylski i Legendre – doświadczenie ze wspólnego mianownika

fot. Instytut Kultury Popularnej

Miłośników gatunku klasycznego opowiadania fabularnego, beletrystycznego z góry informuję, by ich nie narazić na rozczarowanie – owe tytułowe opowiadania Wiktora Woroszylskiego (1927-1996) są istotnie raczej „historiami” niż stricte opowiadaniami.

Woroszylski zmarł 27 lat temu, a pierwsze wydanie „Historii” ukazało się w 1988 roku, właściwie bez większego echa. Sam zresztą Woroszylski miał świadomość, że jego proza nie jest klasyczną prozą literacką. „Nigdy nie byłem prawdziwym prozaikiem”, mówił po publikacji jego powieści „Sny pod śniegiem”. I rzeczywiście. Woroszylski co prawda w niektórych opowiadaniach stosował fikcyjną ramę fabularną, ale esencja tych tekstów wywiedziona jest zazwyczaj z autentycznych faktów, z realiów, biograficznych oraz z realiów oraz ducha opisywanego czasu. To raczej małe eseje, relacje, powiastki i przypowiastki, wyjątki z kronik historii niż opowiadania beletrystyczne w klasycznym znaczeniu, także w tych utworach, których akcja, jak n.p. w „Piotrze i Janie”, w „Bracie Diego i bracie Sebastianie”, „Bakuninie”, „Podpisie” czy w „Sporze o rzeźnika Legendre” usytuowana jest w odległej przeszłości. Liczy się w tych utworach niemal wyłącznie idea, sens, przesłanie, a w najmniejszym nawet stopniu estetyczny aspekt literacki.

Woroszylski nawet przez moment nie wywołuje wrażenia, jakby jego celem było cyzelowanie stylu, jego urody i mimetycznej precyzji, „ćwiczeń stylistycznych” w ujęciu Raymonda Queneau. Trzymał się maksymalnej prostoty stylu. Nie ma w jego opowiadaniach smaku materii, zapachów, kształtów, zmysłowości. Jego utwory wyrastają wyłącznie z mózgu, z pamięci. Woroszylski nie był też pisarzem wewnętrznego, psychologicznego doświadczenia jednostki, lecz doświadczenia Wielkiej Historii. Woroszylskiego nie interesował człowiek zamknięty w kapsułce swojej świadomości, lecz człowiek stawiający czoła doświadczeniu historycznemu.

Nie interesowała go, jako pisarza, jaźń ludzka jako taka, lecz jaźń poddana presji Historii i aspekt, rezultat moralny związany z tym doświadczeniem. Swoje opowiadania wywiódł Woroszylski w znaczącym stopniu z tego, o czym w posłowiu napisała zaprzyjaźniona z nim Joanna Szczęsna: „Tak, gorącym źródłem jego twórczości były nie tylko jego osobiste doświadczenia, ale też wyznania, jakie czynili mu inni. Wiktor potrafił słuchać, ludzie do niego lgnęli, opowiadali mu swoje historie i traumy (…)”. W sporej części „Historie…” Woroszylskiego są świadectwem doświadczeń dwóch pokoleń „Solidarności”.

Woroszylski należał do starszego z tych, które się w to doświadczenie uwikłało, które mu przypadło w udziale, do pokolenia dwukrotnie (z grubsza biorąc) starszego od pokolenia Lecha Wałęsy. Są więc w tym tomie także reporterskie właściwie relacje z lat 1980-1982, w tym dokumentalny opis doświadczenia internowania, jakie stało się udziałem Woroszylskiego. Czytając zbiór „Historie” szukałem wśród nich takiego, które ogniskuje w sobie istotę doświadczenia indywidualnego samego pisarza, które można by uznać za metaforę jego postawy życiowej i jego losu. I takim opowiadaniem wydał mi się „Spór o rzeźnika Legendre”. Ten ludowy działacz Wielkiej Rewolucji Francuskiej, z zawodu rzeźnik, członek Konwentu i dantonista, był najpierw gorliwym zwolennikiem terroru, a w szczególności domagał się głowy króla. Po straceniu Dantona zwątpił w tak praktykowaną Rewolucję, a po Termidorze, po upadku Robespierre’a doznał radykalnej przemiany: stał się zwolennikiem łagodności i pokoju społecznego. Jeździł po więzieniach i poświęceniem trudnił się uwalnianiem skazanych ludzi.

Podobną przemianę przeszedł Woroszylski: od młodego, fanatycznego stalinowca z kręgu „pryszczatych” do liberała, demokraty i humanisty hołdującego przez resztę życia ideałom, na które rzucał gromy jako młody „hunwejbin”.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Niespodziewany werdykt na Berlinale

Następny

27-28 lutego 2023