23 kwietnia 2024

loader

Anatomia upadku i tworzenie legendy

24.01.2007 Warszawa Sejm Spotkanie premiera Jaroslawa Kaczynskiego z Komisarzem Unii Europejskiej do spraw zatrudnienia , spraw spolecznych i rownosci szans Vladimirem Spidla n/z.fot.Witold Rozbicki/

W polskiej historii ostatnich trzydziestu lat niespełna półroczny okres rządu Jana Olszewskiego (grudzień 1991-czerwiec 1992) stanowi krótki, ale bardzo ważny epizod. Jego znaczenie podnosi to, że w narracji obecnego obozu władzy okres ten jawi się jako jedyny jasny punkt na tle źle ocenianych lat poprzedzających dojście do władzy Prawa i Sprawiedliwości. Ta narracja rodzi zrozumiałą psychologicznie tendencję do nazbyt nawet negatywnego oceniania tego epizodu przez ugrupowania wobec PiS opozycyjne. Na tym tle wydana ostatnio monografia Artura Kłusa („Bohater naszych czasów: Premier Jan Olszewski”, Warszawa 2019: Fundacja Instytut Edukacji Pro Futuro, stron 825) stanowi pozycję ważną i z kilku powodów godną uwagi.

Autor jest młodym socjologiem i politologiem z pokolenia, dla którego lata rządu Jana Olszewskiego stanowią historię odległą, nie objętą własnymi doświadczeniami. To jest zarazem zaletą i wadą. Zaletą, gdyż pozwala autorowi patrzeć na opisywany okres z dystansu, na jaki mnie na przykład byłoby trudno się zdobyć, a wadą, gdyż skazuje autora na to, że omawiane sprawy widzieć będzie głównie oczyma innych.
Książka oparta jest na bardzo solidnej pracy badawczej, którą autor podjął już w 2007 roku (gdy jeszcze był studentem) i kontynuował do śmierci bohatera tej pracy, a nawet nieco dłużej. Warsztat badawczy autora jest bardziej socjologiczny niż historyczny: chociaż wykorzystuje materiały archiwalne, jego podstawowym źródłem są wywiady.
Przeprowadził je z 71 osobami, głównie, ale nie wyłącznie, spośród osób czynnych politycznie i należących do całego wachlarza orientacji politycznych. Jako jeden z tych, z którymi autor przeprowadził wywiady, mogę potwierdzić, że czynił to z wielką wnikliwością i z uderzającym obiektywizmem. Obok rozmów ze świadkami wydarzeń autor przeprowadził kilkanaście (osobistych lub telefonicznych) rozmów z Janem Olszewskim. Rozmowy te w wielkim stopniu ukierunkowały jego sposób patrzenia na omawiany okres, co powoduje dość wyraźną fascynację osobą byłego premiera i w znacznym stopniu skłonność do patrzenia na opisywaną historię jego oczyma.
Monografia Artura Kłusa nie jest biografią Jana Olszewskiego, gdyż w zasadzie zamyka się w krótkim okresie powstawania i funkcjonowania kierowanego przez niego rządu.
Czytelnik niewiele więc dowie się z tej pracy o bardzo ważnym i ciekawym okresie, gdy Jan Olszewski był znanym obrońcą w procesach działaczy opozycji demokratycznej a także jednym z najważniejszych doradców „Solidarności”. Ta ostatnia rola warta jest szczególnego odnotowania, gdyż w tym okresie (tak przed wprowadzeniem stanu wojennego, jak i później) Jan Olszewski (podobnie jak kilku innych doradców, w tym Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek) był rzecznikiem umiaru, w czym różnił się od coraz bardziej radykalnego kierunku, w jakim szedł robotniczy aktyw „Solidarności”. W kontekście późniejszych podziałów w obozie dawnej opozycji demokratycznej jest to sprawa ciekawa i godna pogłębionej analizy.
Krótkie trwanie rządu Olszewskiego było wynikiem tych właśnie podziałów i wynikającej z nich struktury Sejmu I kadencji (1991-1993).
W Sejmie tym – wskutek przyjęcia skrajnie proporcjonalnej ordynacji (bez progów minimalnych) – znaleźli się posłowie wybrani z 29 list, w tym aż jedenastu z nich to jedyni posłowie z danej listy. Najliczniejszy klub (Unii Demokratycznej) liczył zaledwie 62 posłów, a ponad trzydziestu posłanek i posłów liczyło jeszcze sześć klubów: SLD (60), Wyborcza Akcja Katolicka (49), PSL (48), KPN (47) Porozumienie Obywatelskie Centrum (45), Kongres Liberalno-Demokratyczny (37). Poza tymi klubami było jeszcze 12 małych ugrupowań oraz wspomniana plejada pojedynczych posłów, nie należących do żadnego klubu lub koła. Tak bardzo rozproszony Sejm musiał mieć trudności z wyłonieniem stabilnej większości.
Nie była to jednak jedyna przyczyna trudności. Gdyby obóz dawnej opozycji demokratycznej pozostawał w miarę zjednoczony, byłby w stanie zapewnić koalicyjnemu rządowi trwałą większość.
Tak jednak nie było z dwóch powodów. Pierwszym był podział dawnej opozycji wynikający ze stosunku do porozumień okrągłego stołu. Jak bardzo wyraźnie ukazuje autor, koalicja, na której oparty był rząd Jana Olszewskiego, składała się z ugrupowań niechętnych tym porozumieniom i dążącym do ich przekreślenia. To niejako automatycznie oznaczało starcie z Unią Demokratyczną i jej sojusznikami z Kongresu Liberalno-Demokratycznego.
Ponieważ zaś obie strony tego konfliktu wykluczały współpracę z SLD, pojawił się układ bardzo zrównoważonych sił, gdzie o powstaniu i utrzymaniu większości decydowała postawa dwóch ugrupowań (KPN i PSL), które do koalicji nie wchodziły, ale z którymi prowadziła ona pewną grę taktyczną. Bardzo interesujące jest to, co autor pisze o powtarzających się rozbieżnościach między Janem Olszewskim i Jarosławem Kaczyńskim w sprawie stosunku do Unii Demokratycznej. Nieprzejednanemu stanowisku zajmowanemu w tej sprawie przez premiera Kaczyński przeciwstawiał racjonalną taktykę zakładającą rozszerzenie rządu o Unię Demokratyczną, co – rzecz prosta – stępiłoby ideologiczne ostrze rządu, ale zapewne uchroniłoby go przed upadkiem.
Taki układ sił sejmowych nie był jednak jedynym powodem trudności, z jakimi spotkał się rząd Jana Olszewskiego. Obok tego był jeszcze coraz ostrzejszy konflikt z prezydentem Wałęsą. Prezydent nie miał powodów do zadowolenia z wyników wyborów sejmowych.
W nowym Sejmie nie miał swojej partii politycznej, a – co najważniejsze – ugrupowania, z którymi wiązał nadzieje (Unia Demokratyczna i Kongres Liberalno-Demokratyczny) były zbyt słabe, by mogły rządzić – przynajmniej do czasu, gdy kryzys rządu Olszewskiego spowodował korzystne dla prezydenta przegrupowanie sił. Ważnym elementem ówczesnej sytuacji był gorący konflikt między Lechem Wałęsą a Jarosławem i Lechem Kaczyńskimi, których prezydent usunął ze swej kancelarii w 1990 roku. Sprawie tej autor nie poświęca dostatecznie wiele uwagi (choć o niej wielokrotnie wspomina), więc czytelnikowi pozostaje sięgnięcie do innych źródeł, by zrozumieć, co się wówczas zdarzyło i dlaczego. Nie ulega jednak wątpliwości, że ten odziedziczony przez premiera Olszewskiego konflikt stawiał go (i jego rząd) w bardzo trudnej sytuacji.
Opisując dzieje stopniowej agonii rządu Olszewskiego autor przychyla się do opinii samego premiera i kilku jego bliskich współpracowników, że upadek ten był przesądzony już w drugiej połowie maja 1992 roku, co miało wynikać z nakładania się dwóch wielkich sporów: wokół cywilnej kontroli nad wojskiem i wokół traktatu z Rosją dotyczącego warunków wyjścia z Polski wojsk rosyjskich. Silnie akcentując te sprawy autor utrzymuje, że sprawa lustracji nie była przyczyną upadku rządu Olszewskiego, a jedynie okolicznością, która upadek ten przyśpieszyła. Nie tak to pamiętam.
Będąc wtedy posłem byłem świadom narastającego konfliktu miedzy rządem i prezydentem, ale aż do początku czerwca nie miałem poczucia, że upadek rządu jest nieuchronny. Zapewne nie był. Gdyby nie uchwała lustracyjna a zwłaszcza ujawnienie materiałów obciążających tak znanych polityków prawicy jak Wiesław Chrzanowski, Leszek Moczulski i sam Lech Wałęsa, rząd miałby wciąż szanse obronić się w Sejmie przed opozycją. Szansę tę stracił, gdy przeciw niemu stanęły także KPN i PSL – w obu wypadkach w dużej mierze pod wpływem oburzenia na zarzuty stawiane ich działaczom.

Sprawie lustracji poświęca autor wiele uwagi, ale wydaje mi się, że nie do końca rozumie, w czym tkwiła istota problemu. Przede wszystkim kilkakrotnie pisze o lustracji i „dekomunizacji”, jakby była to ta sama sprawa.
W istocie szło o dwie różne kwestie: ujawnienie współpracy ze służbami specjalnymi z jednej i zakaz pełnienia funkcji politycznych z powodu politycznej przeszłości z drugiej strony. Ten drugi pomysł (potocznie nazywany „dekomunizacją”) w oczywisty sposób dotyka konstytucyjnie zagwarantowanego prawa wszystkich obywateli do równego udziału w życiu politycznym, co może w państwie praworządnym być ograniczone tylko prawomocnym wyrokiem sądowym.
W Sejmie pierwszej kadencji złożono (już po upadku rządu Olszewskiego) w sumie sześć projektów ustaw, z których cztery zakładały nie tylko lustrację (czyli ujawnienie współpracy ze służbami specjalnymi w okresie PRL), ale także „dekomunizację”, czyli mniej lub dalej idący zakaz pełnienia funkcji publicznych przez ludzi dawnego systemu. Były to projekty ustaw zgłoszone przez Senat, ZChN, Solidarność i Porozumienie Centrum.
Sondaże opinii publicznej jednoznacznie wskazywały, że o ile lustracja miała poparcie społeczne, to „dekomunizacja” poparcia takiego nie miała. Niejasność w sprawie rozróżnienia tych dwóch kwestii nie jest winą samego tylko autora.
To w retoryce rządu Olszewskiego (w tym w jego głośnym ostatnim przemówieniu w roli premiera) wybijało się pytanie „czyja ma być Polska”, przez co rozumiało się nie tylko lustrację, lecz właśnie „dekomunizację”. Późniejsze wydarzenia, w tym imponujące zwycięstwa wyborcze Aleksandra Kwaśniewskiego w 1995 i w 2000 roku, pokazują, że większości obywateli polityczna przeszłość działaczy lewicy nie przeszkadzała w udzielaniu im poparcia.
Nawiasem mówić również sprawa lustracji nie wygląda tak prosto, jak to się wydaje jej zwolennikom. Wadą podstawową lustracji jest to, że jednakowo traktuje wszelkie formy współpracy ze służbami specjalnymi: tak samo donoszenie, jak udzielanie pomocy polskiemu wywiadowi. Późniejsze wydarzenia polityczne pokazały, że w ocenach społecznych jest tu wyraźna różnica . W wyborach prezydenckich 2000 roku drugie (po Aleksandrze Kwaśniewskim) miejsce zajął Andrzej Olechowski, który ujawnił swą dawną współpracę z wywiadem gospodarczym PRL. Nie przeszkodziło mu to w uzyskaniu dobrego wyniku i pokonaniu między innymi szefa „Solidarności” Mariana Krzaklewskiego.
Autor powołując się na rozmowy z Janem Olszewskim i Antonim Macierewiczem dowodzi, że rząd przygotowywał ustawę lustracyjną i był niemile zaskoczony uchwaleniem przez Sejm (na wniosek posła Janusza Korwin-Mikke) uchwały zobowiązującej ministra spraw wewnętrznych do ujawnienia nazwisk byłych „agentów”. Sugeruje nawet, że za tą uchwałą mogły stać siły rządowi nieżyczliwe.
To nie wydaje mi się przekonujące, gdyż gdyby tak było, trudno byłoby zrozumieć, dlaczego w Sejmie uchwała ta przeszła głosami posłów koalicji rządowej i dlaczego, o czym autor pisze, politycy tego obozu tak spieszyli do Sejmu na głosowanie w tej sprawie. Myślę, że jest to dorabianie wytłumaczenia do oczywistego błędu, jakim z punktu widzenia ówczesnego rządu było pospieszne i niestaranne wprowadzenie tej sprawy na forum publiczne.
Sprawa lustracji była przysłowiowym „gwoździem do trumny” rządu Olszewskiego. Nie tylko zmobilizowała przeciw niemu prezydenta i całą opozycję sejmową, ale także pozbawiła go poparcia KPN, bez czego rząd nie mógł się utrzymać. W tym sensie dopiero sprawa lustracji uczyniła upadek rządu nieuchronnym.
Upadek ten stał się, co autor bardzo dobrze pokazuje, punktem wyjścia dla budowania jego legendy, jako pierwszego rządu prawdziwie „niepodległościowego”.
Dla socjologa jest to bardzo ciekawy przykład tworzenia legendy na podstawie tego, co w istocie było polityczną przegraną. Rząd Olszewskiego nie miał specjalnie wyróżniających się sukcesów, co nie dziwi gdy bierze się pod uwagę krótki okres jego trwania. Zaznaczył swoją rolę nieprzejednanie wrogim stanowiskiem wobec okresu PRL i ludzi z tym okresem związanym, a także zdecydowanym odrzucaniem współpracy ze zwolennikami kompromisu okrągłego stołu.
To czyni go ”bohaterem naszych czasów” w oczach obecnego obozu władzy i do pewnego stopnia równoważy fakt, że to dzisiejsza opozycja ma prawo za swych bohaterów uważać ludzi, którzy odegrali znacznie większą rolę przed i w 1989 roku. Legenda Jana Olszewskiego jest więc swego rodzaju mitem zastępczym mającym równoważyć pamięć o Jacku Kuroniu, Bronisławie Geremku, Tadeuszu Mazowieckim i innych – żyjących lub zmarłych – ludziach dawnej „Solidarności”.
Właśnie jako studium narodzin legendy książka Artura Kłusa jest szczególnie interesująca. Nie trzeba być zwolennikiem tej legendy, by doceniać jej wielką rolę w politycznej narracji obecnego obozu władzy.

Jerzy J. Wiatr

Poprzedni

Francja jako marzenie

Następny

Nasze piramidy

Zostaw komentarz