⛅ Ładowanie pogody...

Polacy 2025 – portret własny

Fot. Facebook - Karol Nawrocki

Ostatnie wydarzenia związane z wyborami prezydenckimi powodują lawinę komentarzy i refleksji. Po stronie reprezentowanej przez PiS widzimy przejawy prostackiego triumfalizmu i doniesienia o ich ,,miażdżącym” zwycięstwie oraz ,,druzgocącej” klęsce rządzących. Nieco ponad połowa Polaków okazała się podatną na tandetną propagandę, manipulację, na szowinistyczne hasła o ,,wielkiej Polsce”, dała się uwieść kościelnej agitacji i zastraszyć rasistowskimi, ksenofobicznymi wizjami zdominowania Polski przez Unię Europejską, Niemców, imigrantów i środowiska LGBT. To niezwykle rozczarowujące i skłania do konfrontacji z dominującym wśród rodaków poczuciem samozadowolenia, wyjątkowości i nawet dziejowej misji Polski i Polaków. 

Mity greckie zna każdy kto ukończył szkołę średnią. Z mitami polskimi spotykamy się na każdym kroku i to od dziesiątków lat. Problem w tym, że najtrudniej uporać się właśnie z mitami i nie każdy rozumie fakt, że są to tylko mity, i nic więcej. 

Czym nachalniejszą staje się prawicowa retoryka o wyjątkowości Polaków, o specyfice ich historii, bohaterstwie i patriotyzmie, o ich szlachetności i tolerancji, tym bardziej nasuwa się refleksja na temat obiektywnego konterfektu nas, Polaków. Nie to żeby całkowicie negować te cechy, lecz w imię obiektywizmu aż się prosi przywrócić właściwe proporcje i nadać naszym narodowym cechom ich właściwy wymiar i proporcje w odniesieniu do przeszłości i teraźniejszości.

To z kolei wymaga beznamiętnego spojrzenia w historię, która kształtowała nas, lecz i którą tworzyliśmy my sami. To bezkompromisowa dziedzina wiedzy, bo nie toleruje upiększeń, fałszu i manipulacji, nie daje się mimo dokonywanych prób, dostosowywać do politycznych oczekiwań i urojeń. W tym sensie jest bezlitosna. 

Nasza bohaterszczyzna, nazywana niekiedy kozietulszczyzną imponuje wielu z nas. Jest żywiołowa, spontaniczna, bezinteresowna i bezwarunkowa. W przekonaniu prawicy najszczytniejszym wykwitem patriotyzmu jest umrzeć za Polskę lub przynajmniej zadeklarować gotowość oddania życia za wolność i suwerenność. Jakże rozczarowującym jest dowiedzieć się, że ojczyzna nie potrzebuje martwych bohaterów, a podobne wzmożenia patriotyczne cechują rządy niedemokratyczne, od których przecież odżegnujemy się w sposób stanowczy. Abstrahując od powyższego warto wiedzieć także i to jak w historycznej perspektywie przedstawiała się sprawa naszego bohaterstwa i zaangażowanie w sprawy Polski. 

Upadek Rzeczypospolitej to nie tylko efekt wojen jakie trapiły kraj od XVI do XVIII w. Wojen jak te ze Szwecją, gdzie w 1655 r. pod Ujściem szlachta wielkopolska bez walki uznała zwierzchnictwo szwedzkiego króla, a wódz wojsk polskich Bogusław Leszczyński opuścił swych podkomendnych. Zdrada Rzeczypospolitej przez hetmana Janusza Radziwiłła i jego osobiste plany w powiązaniu ze Szwecją są powszechnie znane. Wojny z kozakami Zaporoskimi to efekt buty i egoizmu magnatów polskich mających swe włości na Ukrainie. A przecież z punktu widzenia interesów polskich, kozaków Zaporoskich należało włączyć w skład wojsk królewskich, na czym Rzeczpospolita prowadząca wojny z Turcją, tylko by skorzystała, ponieważ stanowili oni bodajże najlepszą ówczesną piechotę. Jeśli z kolei krytycznie spojrzeć na polskie powstania narodowe, to skala obojętności chłopstwa i egoizmu szlachty polskiej jest porażająca. Właściciele ziemscy sprzeciwiali się oddawaniu swych chłopów pańszczyźnianych na służbę wojskową. Uwielbiamy kontemplować bohaterów Powstania Listopadowego, choć wolelibyśmy zapomnieć o śmierci z rąk zdesperowanych podchorążych sześciu polskich generałów, którzy sprzeciwili się wybuchowi powstania przeciw wschodniej satrapii, podobnie jak i o gen. Wincentym Krasińskim, który wolał ewakuować się do Petersburga, niż służyć sprawie narodowej. Do upadku powstania zaś w dużym stopniu przyczynili się niewierzący w możliwość zwycięstwa i w gruncie rzeczy lojalistycznie nastawieni wobec cara arystokratyczni, konserwatywni przywódcy polityczni oraz pięciu kolejnych głównodowodzących, którzy w istocie rzeczy robili wszystko by powstanie nie powiodło się. Nie bez winy pozostawała szlachta i wielcy właściciele ziemscy negatywnie nastawieni wobec kwestii uwłaszczenia i likwidacji pańszczyzny na wsi. Brak większego wsparcia dla powstania i zainteresowania sprawą niepodległości wykazywali zresztą i sami chłopi, a dowództwo naiwnie widziało jedyny środek zapobieżenia ich dezercjom w ubraniu ich w mundury regularnej armii. Obojętność lub nawet wrogość chłopów wobec Powstania Styczniowego obrosła już w warstwę literacką, niestety mającą wiele wspólnego z rzeczywistością roku 1863. Zresztą i szlachta w sposób masowy nie pospieszyła wówczas pod powstańcze sztandary, a liczebność walczących oddziałów była znikoma. W I wojnie światowej pod bronią stanęło 4 mln Polaków. Jaka szkoda, że po stronie armii zaborczych, podczas gdy Legiony Polskie liczyły w różnych okresach zaledwie kilkanaście tys. ludzi. Natomiast ukuta przez piłsudczyków legenda o Legionach, które wywalczyły niepodległość jest równie niedorzeczna co mit o patriotyzmie członków PiS i ma tyle wspólnego z prawdą co Z. Ziobro z praworządnością lub A. Duda z majestatem urzędu prezydenta.

75% rolników głosujących w wyborach prezydenckich na propozycję Kaczyńskiego skłania do smutnej refleksji o stanie świadomości tej warstwy społecznej. Siłą rzeczy nasuwa się analogia do okresu wojny polsko – bolszewickiej 1920 r. Wbrew propagandzie, chłopi nie palili się do obrony Polski przed bolszewikami, masowo popierali ich, licząc na bezkarne grabieże pańskiej ziemi i dworów. Wielu mieszkańców wsi pod wpływem haseł bolszewickich uczestniczyło w wydarzeniach rewolucyjnych 1919 r. m.in. na Lubelszczyźnie, ale też i na Mazowszu, wraz komunistami zakładając Rady Delegatów Robotniczych i Chłopskich, oczekując na wkroczenie Armii Czerwonej na ziemie polskie. Raporty Oddziału II Ministerstwa Spraw Wojskowych mówiły o tym, że wieści o polskich niepowodzeniach na polach bitew spotkały się u większości chłopów z obojętnością. Szerząca się w oddziałach frontowych i tyłowych dezercja znajdowała poparcie u włościan, wyrażając się nie tylko w ukrywaniu zbiegów przed władzami, ale w sympatyzowaniu z samym zjawiskiem dezercji. Chłopi nie kryli obojętności dla losów Państwa, oddzielając interesy swego stanu od interesów narodu. W tych warunkach hasło zaciągu ochotniczego natrafiło zrazu na wsi na grunt wysoce niepodatny. Dramatyczne w swej treści raporty pochodziły z Lubelszczyzny: Na ogół ludność oczekiwała tam przyjścia bolszewików i twierdziła, że wówczas będzie miała ziemię i wolność, bo się panom wszystko zabierze. Z obserwacji duchowieństwa wynikało, że nawet w obliczu wroga wielu z tutejszej ludności wiejskiej sympatyzowało z bolszewikami, po cichu pragnęło jego rychłego przybycia w mniemaniu, że najeźdźca przywróci im dobra utracone przez długoletnią wojnę, zaprowadzi sprawiedliwość i raj na ziemi. Pozytywny stosunek biedoty wiejskiej do bolszewików zmienił się dopiero, gdy zaczęli odczuwać ich władzę na własnej skórze, gdy zaczęły się rekwizycje najuboższym bydła, koni i zboża, do tego gwałty i morderstwa, a nie zanosiło się natomiast na przejęcie ziemi dworskiej. O takim obrazie wsi w 1920 r. mówił prof. dr hab. Janusz Szczepański z Akademii Finansów i Biznesu Vistula. 

Oczywiście można karmić się mitem o uratowaniu wówczas Polski przez masowo wstępujących do wojska chłopów. To nawet budujący element świadomości narodowej, tyle że nie do końca prawdziwy, a dzisiejsze obrazy strajków rolnych mają twarz Putina, którego rolnicy poprzez banery na ciągnikach kupionych za unijne środki, wzywają do zrobienia porządku z Unią, Ukrainą i z naszymi rządzącymi. 

Wracając do mitów historycznych, ostatnie lata i miesiące przed wybuchem II wojny światowej to okres rozbuchanej propagandy o wszechpotędze Wojska Polskiego. Konfrontacja mitu z rzeczywistością okazała się bolesna. Zorganizowana obrona, skoordynowana i oparta na założeniach sztabowych trwała nieco ponad tydzień. To co działo się później to chaotyczne, odizolowane od siebie działania wojenne poszczególnych armii, które miały co najwyżej charakter operacji opóźniających.

Do mitu Powstania Warszawskiego przywiązani są niemal wszyscy Polacy. Szacunek jakim otaczani są weterani tego zrywu jest godny najwyższego uznania. Jednak gdy Rafał Trzaskowski, ale i cała galeria innych polityków, zaczyna opowiadać o niepodległości, której dziś nie mielibyśmy bez wybuchu Powstania Warszawskiego, budzi się cała masa wątpliwości i pytań. Jakim to cudem klęska i katastrofa stolicy, śmierć setek tysięcy warszawian zrodziły i umocniły polską niepodległość. Dlaczego nasze powstanie, przy wszystkich różnicach uwarunkowań, nie mogło być podobnym do tego, które wybuchło w Pradze tuż przed kapitulacją Niemiec i trwało jedynie 4 dni, a Praga nie doznała prawie żadnego uszczerbku. Polacy zwykli myśleć, że nasze powstania narodowe byłyby nieważne jeśli nie przyniosły potwornych zniszczeń i hekatomby ludności cywilnej. Specjalnością Polaków są powstania przegrane (Gloria Vivtis) , przy jednoczesnym odnoszeniu tzw. zwycięstw moralnych. Skąd jednak akurat u Polaków miałyby pochodzić te bogate pokłady moralności ? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi. 

Żołnierze wyklęci to wg bajdurzeń skrajnej prawicy ci, bez których nie cieszylibyśmy się teraz wolnością i suwerennością. To dlatego Antoni Macierewicz uczcił ich pamięć aż dwoma tablicami memorialnymi na Grobie Nieznanego Żołnierza. Pominę pospolite przestępstwa popełniane przez tych rozbitków wojny, co wykazał nawet pisowski IPN. Podtrzymywany przez prawicę mit o ich wiodącej roli dla sprawy suwerenności ma się tak do rzeczywistości jak PiS do demokracji i praworządności, a Nawrocki do formatu prezydenckiego. Kto normalny da się przekonać, że porozrzucani po lasach, o łącznej liczebności 2 tys. ludzi, mogli mieć jakikolwiek wpływ na polityczną rzeczywistość?

Takimi mitami karmią się nieustannie wyznawcy PiSu. Ta papka, jak widać każdego dnia, bardzo im smakuje. Czerpią z tych mitów poczucie dumy, wyższości narodowej, własnej wartości, lecz takiej rodem z zatęchłego stryszka lub spod znaku waciaka i gumofilców. Mity są niezwykle nośne, tym bardziej gdy powtarzane są do znudzenia, wtłaczane do głów młodzieży szkolnej poprzez na nowo pisane podręczniki do historii. 

Problem w tym, że te wszystkie duchowe uwznioślenia i patriotyczne wzmożenia nijak się mają do niezbędnego choćby minimum obiektywnej refleksji czy intelektualnego wysiłku. Pasuje mi tu myśl Elizy Orzeszkowej o tym, że półgłówki zazwyczaj najwyżej głowy podnoszą. 

Dlatego z Powstania Poznańskiego 1956 czy rozruchów w Radomiu w 1976 r. uczyniono dumne zrywy niepodległościowe, wręcz kolejne powstania narodowe Polaków dążących do wolności i suwerenności. Wolelibyśmy zapomnieć o istotnym podglebiu tych wydarzeń, jakimi były hasła: Chleba i pracy, Nie dla dodatkowych norm, Nie dla podwyżek cen. A te były faktycznie dotkliwe dla rodzinnych budżetów; 70-procentowe na mięso, 150 do 200-procentowe na cukier i ryż. Tyle że walka o produkty spożywcze to nie to samo co walka o niepodległość. Pewnie świętokradztwem dla dużej części Polaków będzie zwrócenie uwagi na powody wybuchu strajków 1989 r. w Lublinie i na Wybrzeżu. Niestety, ale i w tym wypadku u podstaw legły sprawy bytowe. Puste półki, pełzające podwyżki, lekceważenie potrzeb społeczeństwa, to wszystko dało podłoże pod rewolucję Solidarności. Tej Solidarności, która wśród 21 postulatów zamieściła takie jak: wypłata strajkującym wynagrodzenia za okres strajku jak za urlop wypoczynkowy, podniesienie wynagrodzenia zasadniczego każdego pracownika o 2000 zł, zagwarantowanie automatycznego wzrostu płac równolegle do wzrostu cen, realizowanie pełnego zaopatrzenia rynku w artykuły żywnościowe, wprowadzenie kartek na mięso i przetwory, zniesienie cen komercyjnych i sprzedaży za dewizy, zniesienie przywilejów aparatu partyjnego poprzez zrównanie zasiłków rodzinnych, zlikwidowanie specjalnej sprzedaży, obniżenie wieku emerytalnego, poprawa warunków pracy służby zdrowia, zapewnienie odpowiedniej liczby miejsc w żłobkach i przedszkolach, wprowadzenie płatnego urlopu macierzyńskiego, skrócenie czasu oczekiwania na mieszkanie, podniesienie diety i dodatku za rozłąkę, wprowadzenie wszystkich sobót wolnych od pracy. Nie wypada kpić z zasłużonych związkowców i mitu założycielskiego Solidarności, lecz czy tak wygląda walka o niepodległość i czy takie postulaty budują mit o wolnościowych dążeniach Polaków ? Podobne pytania stawiał prof. Stefan Chwin z Uniwersytetu Gdańskiego, członek Solidarności, powieściopisarz i krytyk literacki. Zapewne i jemu jako naukowcowi jako zajmującemu się romantyzmem zabrakło w solidarnościowym zrywie wielu istotnych treści wychodzących poza domaganie się wkładki mięsnej w zupie na bezpłatnej stołówce pracowniczej. Dlatego w jednym z wywiadów radiowych mówił o późniejszych przemianach społeczno-politycznych 1989 r.: ,,Z niczego nie jestem dumny, bardziej rozczarowany”. Może dlatego wkrótce wystąpił z Solidarności.

A tolerancja Polaków i stosunek do obcych, cechy na które tak często powołują się szczególnie pisowcy, jako przyrodzone przymioty Polaków, od wieków towarzyszące naszemu narodowi. Polacy szczycili się i szczycą tymi przymiotami, a tradycyjna polska gościnność stała się przysłowiowa. Owszem, ale to już przeszłość, a i w przeszłości różnie z tym bywało. Praktycznie przez cały XVII wiek Rzeczpospolita prowadziła długotrwałe wojny z państwami, które uważano za innowiercze – luterańską Szwecją, prawosławną Rosją oraz islamską Turcją. W toku tych wydarzeń formował się model Polaka – katolika. Jego naturalnym przeciwstawieniem był innowierca – wróg. Stereotypy te zostały rozpowszechnione m.in. przez szkolnictwo jezuickie. W stosunku zaś do Braci Arian, sejm ustawowo nakazał im zmienić wyznanie pod karą śmierci lub opuścić granice Polski. Wygnanie Arian i oznaczało koniec tolerancji religijnej w Polsce. Jednocześnie Rzeczpospolita dopuszczała się prześladowań od wieków zamieszkałych u nas Żydów, nie dopuszczała do zrównania ich praw z obywatelami polskimi, którzy zazwyczaj pogardzali nimi. Nie jest to z pewnością najlepszym świadectwem tradycyjnej rzekomo tolerancji i gościnności Polaków.

Ten uporczywie podtrzymywany mit legł ostatecznie w gruzach gdy do Polski we wrześniu 1939 r. wkroczyli Niemcy. Wraz z tym zaczęły się polskie grabieże i upokorzenia na Żydach. W Zgierzu grabiono żydowskie sklepy i domy, w Piotrkowie Trybunalskim Żydzi byli napastowani też na ulicy. We wszystkich miastach, wsiach i miasteczkach odnotowano antyżydowskie incydenty, były też ofiary śmiertelne. Gdy Niemcy rozpoczęli tworzenie gett, zaczął się handel żydowsko-polski o życie, o mienie, o wszystko. Później przyszedł polski geszeft z gettem, szmalcownictwo, szantaż, donosy, chowanie za kasę czy wreszcie mord w Jedwabnem. Gdy Niemcy cofali się zacierając ślady, Polacy martwili się o przejęte już żydowskie nieruchomości. Stąd ślepy od nienawiści i nieokrzesanej ciemnoty masowy mord na Żydach w Kielcach (zamordowano 42 osoby, w tym dzieci i starcy), ale i pogromy w Krakowie czy Radomiu. Poważni historycy Holocaustu mówią dziś o 200 tysiącach żydowskich ofiar z polskich rąk. 

Szczycimy się gościnnym przyjęciem paru milionów uchodźców wojennych z Ukrainy, szczyci się tym szczególnie były rząd, choć akurat z jego strony najmniej widać powodu do podpinania się pod inicjatywy licznych Polaków. Nie chciałoby się psuć tego obrazu polskiej szlachetności i gościnności, lecz uchodźca to człowiek nie tylko z Ukrainy. Gdy w ostatnim czasie mówimy o uchodźcach, zapominamy o dramatach jakie działy się z uchodźcami na polsko – białoruskiej granicy. Tego wstydu i hańby nie zmyjemy prędko. Ten szowinistyczny, rasistowski spektakl ówczesnych pisowskich władz, oklaskiwany przez całe rzesze Polaków, stanie się powodem do wstydu na długie lata. Wieloletnia indoktrynacja nachalnej propagandy PiS zrobiła swoje. Polacy są niechętni, wręcz wrodzy wobec obcych. Trudno zrozumieć tych, którzy dali się uwieść bajdurzeniom władz o zagrożeniu polskich granic, o niebezpieczeństwie grożącym Polakom ze strony kobiet i dzieci o smagłej cerze, o pasożytach, pierwotniakach i zarazkach, które przyniosą uchodźcy z południowej półkuli, a zarazem o bohaterstwie funkcjonariuszy Straży Granicznej. Mówimy o tych, którzy ewidentnie łamali normy prawa międzynarodowego, stosując push backi, czyli wyrzucanie kobiet i dzieci, zimą do lasu i na błota, poza linie graniczne, bez przyjęcia od nich wniosków azylowych, mówimy o tych, którzy dobrze bawili się, cynicznie kpiąc z nieszczęśników, nazywając tymczasowe miejsca ich zatrzymania Guantanamo, a dziury w granicznym płocie służące do przerzucania ich na stronę białoruską, oknami życia. Jak napisała redaktorka Ewa Siedlecka, zmarła z wycieńczenia na granicy polsko-białoruskiej Syryjka staje się symbolem odczłowieczenia i państwowej zbrodni legitymizowanej bezprawnym prawem. 

Przedstawiając „dowody” na zasadność swoich rasistowskich stereotypów, ekipa PiS posunęła się do haniebnych pokazów w power point zdjęć o rzekomych seksualnych dewiacjach mających charakteryzować osoby z Bliskiego Wschodu. Zapomnieli jednak, że istnieją prawdziwe dowody na ich własny rasizm. Nie przyjęli ani jednej nieszczęsnej rodziny nieislamskich Jazydów niszczonych przez barbarzyńskich talibów, nie przyjęli ani jednej rodziny chrześcijańskiej z Syrii lub Iraku. Zatem nie mogą tłumaczyć się stawianiu w Polsce tamy przeciw islamskiemu terroryzmowi; oni po prostu nie cierpią, jak mówią – ,,ciapatych”, nawet jeśli są chrześcijanami. Ale to podoba się dużej części Polaków, którzy budzą grozę, akceptują taki stosunek do uchodźców, nazywając ich nachodźcami, którzy wspierali pisowskie władze w rozniecaniu wrogości i nienawiści, którzy z akceptacją łykali militarystyczną propagandę o obronie Polski przed obcym zagrożeniem, którzy doskonale bawili się na muzycznym kiczowisku pod tytułem Murem Za Polskim Mundurem. I to kolejny element rozczarowania rodakami, sprawiający, że trudno mówić o wspólnocie narodowej. 

Jak zresztą o niej mówić skoro wciąż jeszcze mamy prezydenta, który jest wyraźnie zachwycony swoim spostrzeżeniem, że nie jest prezydentem wszystkich Polaków, bo przecież nie wszyscy na niego głosowali. Ale to tylko jedna z jego niemądrych wypowiedzi, wywołująca więcej kpiny niż gniewu. Gorzej gdy ten rzekomo jednoczący Polaków, bezstronny prezydent, mający stać pośrodku konfliktów, zwracał się do opozycji: ,,stoimy po dwóch stronach barykady”. A jednak Polacy wybrali go na dwie długie kadencje. 

Ta kompromitująca nas ksenofobia i zaściankowość była przedmiotem obaw żywionych przez Stanisława Lema, który o Polsce wstępującej do UE mówił: ,,Wkrótce Europa przekona się i to boleśnie, co to są polskie fobie, psychozy i historyczne bóle fantomowe”. Wówczas jednak gdy Polska stawała się częścią europejskiej rodziny, Polacy nie zawiedli; pokazali swoją europejskość, otwartość, przywiązanie do demokracji, tolerancję i koncyliacyjność. Wszystko to prysło po kilku latach pisowskich rządów, propagandy i deprawowania obywateli. Na szczęście nie udało się to wobec wszystkich Polaków. Tym niemniej obserwujący z pewnego dystansu polską scenę polityczną historyk Norman Davis i dziś zauważa, że po latach stabilności, wraca poczucie niepewności, a rządy PiS to mieszanka wstydu, konsternacji i ogromnego niepokoju. Rządy PiS dla znanego dziennikarza Jacka Pałasińskiego to coś więcej niż niepokój, to pewność, że Polska pod dyktatem Kaczyńskiego to kraj ludzi niedouczonych, agresywnych, cwanych, zadufanych w sobie, kraj pozbawiony elementarnej szlachetności ducha, gardzący wszystkim i wszystkimi, i przede wszystkim bezgranicznie głupi. 

Rozczarowanie i smutną refleksję nad kondycją moralną, etyczną, psychologiczną połowy Polaków przyniosło 8 lat rządów PiS. Właśnie ludzie wciąż związani z żałosnym cieniem ówczesnej wielkiej Solidarności Lecha Wałęsy, są dziś zapleczem i nawet podnóżkiem wciąż jeszcze nieemerytowanego zbawcy narodu. Przynoszą wstyd i zażenowanie swą serwilistyczną wobec niego postawą, czego symbolem stało się na jednym z wieców literalne rozpięcie przez Piotra Dudę parasola nad Kaczyńskim. Jednak dzisiejsza Solidarność to bardziej korporacja dbająca o własne korzyści, interesy i wygody, niż o interesy ludzi pracy i jako taka jest skierowana ku swemu egoistycznemu wnętrzu i własnym interesom. 

Gorsza sprawa z ludźmi, którzy w swej masie nie czerpali żadnych wymiernych korzyści z rządów PiS, a jednak pozostają wiernymi wyznawcami ideologii i założeń tej partii. Ich motywacją jest zwykła i bezkrytyczna wiara w dobre intencje grupy jeszcze półtora roku temu trzymającej władzę. Brak wiedzy, nieumiejętność analizy życia politycznego, obiektywnego postrzegania tego co dzieje się wokół nich na polu polityki i życia społecznego jest motorem ich działania i motywuje ich postawy. Nawet prokuratorowi stanu wojennego na usługach PiS Stanisławowi Piotrowiczowi zdarzyło się powiedzieć prawdę o nich gdy w TV Kurskiego mówił, że przekaz telewizyjny nie kierujemy do ludzi inteligentnych. Niestety, ale ta wielka część społeczeństwa przynosi smutną refleksję nie tylko nad ich kondycją intelektualną, kwalifikacjami do świadomego dokonywania wyboru politycznego, ale i obala przekonanie tych, którzy wciąż jeszcze wierzą w wyjątkowość Polaków na tle innych narodów. 

A wiara w tę rzekomą wyjątkowość jest nieustannie podsycana przez propagandzistów z kręgu Kaczyńskiego. Stąd przekonanie M. Morawieckiego o prawie Polski do pouczania innych rządów, o wytyczaniu kierunków i standardów moralnych w polityce, a nawet o tym jak zwalczać kovid, inflację czy o tym jak chrystianizować Europę. To wielu Polakom wystarcza jako powód do myślenia o sobie jako zjawisku wyjątkowym i godnym podziwu oraz naśladowania. Niestety, nie zdają sobie sprawę jak bliscy są w takim rozumowaniu do realiów życia społeczeństw rządzonych i indoktrynowanych przez reżimy totalitarne, takich jak choćby w ostatnich latach stało się społeczeństwo Rosji, gdzie tryumfy święci odradzający się imperializm, szowinizm, rasizm, propaganda, militaryzm i agresja. A przecież od zawsze odcinaliśmy się od rosyjskich, obcych nam standardów.

PiS uwielbia grać na antyrosyjskiej nucie i większość Polaków nie ma wobec tego większych obiekcji. Jednak autorytaryzm, wrogość wobec demokracji, niechęć do kompromisów i uznawania odmiennych poglądów jest głęboko wpisana w założeniach partii Kaczyńskiego. I tu jak na dłoni widać podobieństwo do putinowskiej Rosji. Ludzie Putina mówią o wielkiej Rosji, ludzie Kaczyńskiego mówią o wielkiej Polsce, ludzie Putina bogacą się kosztem społeczeństwa, to samo robili ludzie Kaczyńskiego. I jedni i drudzy największych zagrożeń upatrywali we wrogu zewnętrznym i wewnętrznym. Lecz tego już połowa Polaków nie chce dostrzec. Niestety, ale połowa suwerena polskiego niewiele różni się od suwerena rosyjskiego. Żaden nie chce poznać faktów. Dopóki russkij mir zapewnia obywatelowi Rosji kartofle, kapustę, słoninę, wódkę i cerkiew, a polskie władze polskiemu obywatelowi grill, kiełbasę, piwo i krzyż na ścianie, będą myśleć, że prawo do żarcia i modlitwy to prawa człowieka. Bo jak twierdził amerykański filozof, działacz polityczny, prof. Noam Chomsky, ,,większość ludzi nie rozumie co się naprawdę dzieje, i nawet nie ma pojęcia, że nie rozumie”. 

Co więc takiego wstąpiło w ogromną liczbę Polaków, że z upodobaniem ćmy lecącej ku płomieniowi świecy, obierają zgubny kurs niemający nic wspólnego z interesem Polski i zdrowym rozsądkiem i wybierają na urząd prezydenta decyzję prezesa Kaczyńskiego. Odpowiedź może być jedna: rządy PiS, ich propaganda, kłamstwa i manipulacje, tak chętnie i często przyjmowane za własne, osobiste poglądy ich wyborców. Nic nie rusza tej części Polaków, nic do nich nie przemawia, żadne argumenty, a nawet fakty. Widzimy to na przykładzie odrzucania wszelkich zarzutów wobec Nawrockiego. Nie istnieją dla nich afery Skokowa, Ostrołęcka, Autosanu, koni w Janowie, dwóch wież i jednej koperty, billbordowa, helikopterowa, respiratorowa, 3 mld za samoloty VIP-ów, przelotów Kuchcińskiego, nagród dla rządu Szydły, orderu Misiewicza, włamania do siedziby NATO, wyrzucania generałów z wojska, ,,wykończenia” Caracali przez Berczyńskiego, zatrzymania modernizacji systemu antyrakietowego, działek Morawieckiego, córki leśniczego, 100 mln dla Rydzyka, Fundacji Czartoryskich, ,,szopy” Szyszki, prowokacji wobec Kwaśniewskich, nadużyć policji, umarzanie pedofilskich przestępstw księży, środków z Funduszu Sprawiedliwości itd., kto by to wszystko spamiętał, afer jest grubo ponad sto. Dlatego też miłośnicy PiS nie pamiętają, ani jednej.

Nie pamiętają i innych rzeczy. Powtarzając za propagandzistami, że rząd Koalicji przez 1,5 roku nie zrealizował wszystkich obietnic wyborczych zapominają, a może nie wiedzą, że przez 8 lat (a łącznie przez 10) swoich rządów PiS nie zrealizowaliście następujących obietnic: budowy CPK, budowy fabryki Izery, budowy elektrowni węglowej w Ostrołęce, budowy morskich farm wiatrakowych, budowy 2 mln mieszkań, budowy fabryki polsko-ukraińskich śmigłowców, budowy tysięcy dronów bojowych, budowy Muzeum Bitwy Warszawskiej, budowy Łuku Tryumfalnego, uzyskania reparacji od Niemiec, masowego sprowadzania Polaków z Kazachstanu i Syberii, odzyskania wraku.

Namnożyły się paskudne cechy, o istnienie których trudno było podejrzewać Polaków lub które drzemały głęboko uśpione w ich podświadomości a teraz stanowią ich pokraczną dominantę. Kaczyński wydobył z Polaków najgorsze przymioty: nienawiść, nieróbstwo, pogardę dla nauki, wyksztalcenia i sukcesu, zazdrość, roszczeniowość. Podlał to antyunijnym, szczególnie antyniemieckim sosem i mozolnie budował na szczęście nieukończone państwo Obajtków, Mateckich, Mejzów, Romanowskich, Suskich i ostatnio – Nawrockich.

Ten cynizm i brak wszelkiej moralności Kaczyńskiego w takim dobieraniu kadr i takim manipulowaniu ludźmi wyraził się w jego słowach z 1992 r: ,,Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, tobyśmy nigdy niczego nie mieli”.

Jak powiedział prof. Radosław Markowski, politolog i socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, ,,w każdym innym kraju Europy Zachodniej, gdyby taki warchoł jak Kaczyński doszedł do władzy i robił to co on robi, ludzie wyszliby na ulice i zmietli go w ciągu tygodnia”. Polacy jednak trzykrotnie wybierali jego rządy i robili to z upodobaniem chłopa pańszczyźnianego, przywykłego do batów i nieludzkiego traktowania. To trudne do zniesienia i myśl niedająca spokoju. 

Kogo właściwie popiera większość Polaków? Czy nie widzą tego, że są to ludzie nazywający siebie patriotami, lecz przecież patrioci nie demolują ładu prawnego, nie wykorzystują w tym niecnym celu komunistycznych prokuratorów, nie wprowadzają monopartyjnej dyktatury, nie narzucają innym swego światopoglądu. Nie wykluczają poza nawias społeczeństwa połowy obywateli, nazywając ich ubeckimi wdowami, komunistami, oprawcami, łotrami, zdradzieckimi mordami, hołotą itp., zabraniając im „występowania pod biało-czerwoną”, nie demolują wizerunku i dorobku III RP, nazywając tę demolkę dobrą zmianą.

Wyborcy PiS myślą o swoich przedstawicielach jako antykomunistach, choć trudno dziś zwalcza się komunistów z powodu ich braku. Sami zaś pisowcy ze swą mentalnością z czasów socjalizmu są kimś na podobieństwo bolszewików. Ci rzekomo bezkompromisowi bojownicy są dość groteskowi w swej zapalczywości walki z nieistniejącym komunizmem, a przy tym sami tworzyli represyjne, weryfikujące ustawy i wzorowali się na bolszewickich metodach rządzenia. Jak dawni towarzysze Lenina, stawiają jakieś niezdefiniowane, a rozumiane wg ich modelunku tzw. dobro narodu ponad prawem, upartyjnili sądy, dążąc do jednowładztwa i dyktatu jednej partii, obsadzali urzędy państwowe i stanowiska swoimi miernymi, lecz wiernymi kadrami, często o wykształceniu średnim i zawodowym. Nie ufają obywatelom, samorządowcom, przedsiębiorcom, budując, jak w socjalizmie własne, dziesięcioletnie plany gospodarcze, snując fantazmaty o cechach gigantomanii, dzielą społeczeństwo na lepsze i gorsze sorty, wprowadzają kult jednostki, niszczą ludzi o innych poglądach. Do tego uznają Polskę pod swą władzą za wyspę wolności, demokracji i tolerancji.

Tylko dlaczego antykomunistyczni Polacy akceptują to, ten fałsz i zakłamanie ? Do tego wszystkiego PiS przy wsparciu kościoła katolickiego utrwala w Polakach skrajną nie innowacyjność, wstecznictwo oraz ciasnotę umysłową i kulturową. Polska tradycja ugruntowywana przez PiS dowodzi radykalnego sprzeciwiania się koniecznej modernizacji i implementuje mentalne zacofanie. Dlatego w naszym kraju pod rządami PiS w Sejmie zanosiło się rytualne modły o deszcz, a posłowie pielgrzymowali do stóp Jasnogórskiej Panienki w intencji pomyślnego rozwoju gospodarki, a nawet bezpieczeństwa armii (!). 

I takich ludzi połowa Polaków widzi w charakterze swoich reprezentantów w Sejmie i na urzędzie prezydenta. Wiele w tym kontekście dają do myślenia upublicznione słowa znanego aktora Mariana Opani o Polakach: ,,Coś okropnego jak ten naród zmalał, dopasował się mentalnie do kurdupla, skarlał za judaszowe srebrniki”. W bezrefleksyjnym elektoracie PiS i jego aparacie propagandy, Opania to zapewne tzw. ,,niepolak”, Targowica i obce jest mu myślenie w polskich kategoriach. Jednak tę smutną refleksję Opani podziela co najmniej połowa Polaków, choć nie wszyscy wdają się w głębsze analizy i uzasadnienia.

Trudną do zniesienia, szczególnie po kolejnych wyborach, w których większość Polaków opowiedziała się za przedstawicielem środowiska PiS, jest świadomość, że Polacy z namaszczoną powagą traktują swoich wybrańców, nie dostrzegając nie tylko ich niekompetencji, ale i całej ich groteskowości. Szczególnie rażąca jest ona gdy idzie w parze z uroczystym patosem i wyniosłością, cechami tak typowymi dla pisowskich dygnitarzy. Groteska to wizja świata w ,,krzywym zwierciadle”. To także współczesny sposób wyrażania tragiczności świata. I taki tragicznie karykaturalny świat, od lat maluje Antoni Macierewicz z swoimi 17 kolejnymi wersjami zamachu smoleńskiego i teorii o pancernej brzozie, z rewelacjami o ostrzeliwaniu Polaków przez Niemców z armaty elektromagnetycznej, armaty, której ludzkość jeszcze nie wynalazła, o Mistralach sprzedanych Putinowi za 1 euro, o Powstaniu Warszawskiem, będącym inspiracją dla czynu legionowego Naczelnika Piłsudskiego itd. Do tego wypowiadane w tonie prezydenckiego orędzia słowa o tym, że głównym orężem żołnierza polskiego ma być wiara katolicka. Aż chciałoby się dodać: a główną taktyką – ogień krzyżowy. Głupstwa można mówić, ale jak zastrzegał Julian Tuwim – byle nie uroczystym tonem. Ale takich wodewilowych postaci jak Macierewicz w PiS jest cała bogata gama. Taką jest np. posłanka, o niewartym przytoczenia nazwisku, widząca potrzebę wyrąbywania drzew, bo produkują dwutlenek węgla, poseł Suski budujący lotnisko w Radomiu bo stąd bliżej do Hurghady i ‘pouczający o zwycięstwie pod Grunwaldem odniesionym nad Turkami czy P. Jaki ze swą hatakumbą lub A. Duda z Friend in dick. Nie ustępuje im marszałek E. Witek, która zarzeka się, że o Katyniu uczyła się z przedwojennych książek. Aż chce się na to wszystko powiedzieć słowami Wisławy Szymborskiej: ,,czasami mi się wydaje, że ten kraj jest chory psychicznie”. 

Na koniec niewesołych rozważań o rodakach, nie sposób nie przyznać racji słowom dziennikarza, pisarza, Andrzeja Saramowicza, kiedy mówił, że Polacy to jedyny naród na świecie, który potrafi napaść sam na siebie i przegrać.

Jacek Jaworski

Poprzedni

Ustawka dwóch populizmów: liberalnego i reakcyjnego szansą dla socjalliberalnej lewicy