28 kwietnia 2024

loader

„Oni są pierdol…ęci!” – R. Sikorski

Praca czyni wolnym

59928522_766204557113405_2029245023702220800_n

Wiem dziś na pewno, że ten się nadaje na kompana na dobre i na złe, który ma poczucie humoru i dystans do siebie. Jak ich nie ma, lepiej się z człowiekiem nie zadawać, choćby nie wiem ile pozjadał rozumów, bo się będzie jeno tracić czas. Wiem też, że ten, co za młodu miał kolegów i lubił się bawić, raczej nie zostanie sam na starość i do czegoś w życiu dojdzie. W przeciwieństwie do klasowych lizusków i mądrali; ci w najlepszym wypadku za koleżankę będą mieli mamusię, a za najlepszego kolegę-pijaczka spod bloku, co to z rana zaczepia przechodniów o drobne…

To działo się dawno temu, kiedy studenci mieszkali w akademikach a nie w komputerach, i wychodzili na imprezy. Najczęściej do innych studentów, do innych akademików, albo na domówki, bo na kluby i dyskoteki mało kto miał pieniądze. Przynajmniej w moim środowisku. Poza tym dyskoteki to był kompletnie nie nasz klimat. A jak wiadomo, pusty żołądek i muzyka bigbitowa przyjacielem ekonomicznego imprezowicza.

Pewnego, październikowego wieczoru, udaliśmy się w delegację wraz z kolegami z akademika z osiedla „Przyjaźń”, które zajmowali głównie studenci UW, do oddalonego kilka przystanków autobusem zaprzyjaźnionego akademika „Ustronie”, zajmowanego przez studentów Politechniki Warszawskiej. Na miejscu odkorkowaliśmy co kto miał, puściliśmy muzykę i zaczęły się góralskie tańce. Trzeba bowiem Państwu wiedzieć, że studenci Politechniki w tamtym czasie, zwłaszcza ci z akademików, stanowili pewien, specyficzny typ ludzkiej osobowości; cisi, raczej małomówni, byli na ongiś zarzewiem tego, co później nazywano „nerdami”; w dwuosobowych pokoikach stały dwa komputery z wielkimi monitorami i jednostkami centralnymi; raczej mało kto mógł sobie wtedy pozwolić na laptopa o dużej mocy. Do tego stałe łącze poprowadzone po kablu przez przewierconą nielegalnie w ścianie dziurę i rozprowadzone po sąsiadach ruterem z giełdy komputerowej ze stadionu „Syrenki”. A w tych wielkich komputerach same dziwy. Wszystko co legalne, a zwłaszcza-nielegalne. Taki specyficzny sposób na nudę między sesjami. Niektórzy, to nawet prześcigali się w szukaniu w internecie największych bizarów. Właśnie w jednym z takich pokoików, na wzmiankowanej imprezie, dorwałem się do cudzego komputera, celem zmiany muzyki. Kiedy wygaszacz ekranu z gołą panią zniknął, a oczom mym ukazał się pulpit zapełniony po dach skrótami do gier, moją ciekawość zwrócił jedne z folderów o wiele mówiącej nazwie „ja pierdole”. Nie mogłem powstrzymać ciekawości. Otworzyłem i…tego co zobaczyłem, nie da się odzobaczyć do końca naszego, lub jej, Polski!

On, baba, pies, kadłubki, staruszki, karły, trójkąty, czworokąty, nonety. W raczkującym podówczas darknecie, koledzy znajdywali co najgorsze akty seksualnego wynaturzenia. Nie wiem w jakim celu. Tak jak i wówczas, tak i dziś wolałem nie wiedzieć. Zamknąłem folder „ja pierdole”, włączyłem Kinga Dimonda, nalałem sobie wina albo wódki i poszedłem w swoją stronę.

Parę dni temu, z wielkim zdziwieniem zobaczyłem, jak Kamiński Mariusz do spółki z drugim Mariuszem, tym śmieszniejszym, pokazują na konferencji prasowej filmik, wyjęty żywcem z folderu „ja pierdole”. Chłop spółkujący z krową, która później miała się okazać klaczą. Koledzy z Polibudy mieli tego na kompach całe tony. Skąd wzięli to u siebie dwaj Mariusze, tego nie wiem; może też chadzali na podobne imprezy. Wiem natomiast, że trzeba mieć ostro zryte pod kopułą albo nie mieć tam nic, żeby, po pierwsze: trzymać takie rzeczy u siebie na kompie; po drugie, puszczać to publiczne bez obciachu; po trzecie: zachowywać przy tym kamienną twarz jak Mariusz i Mariusz, bo nawet koledzy z „Ustronia” wytrzymywali krótko na takich seansach, kryjąc lico w grymasie obrzydzenia i wstrętu. Kiedy doda się te trzy składowe do siebie, wychodzi obraz ludzi pustych jak skorupa, którzy nie cofną się przed niczym, zdobędą się na najgorsze bezeceństwo i nawet nie mrugnie im powieka, żeby udowodnić, że koleś dymający kozę, to ten sam typ zza białoruskiej granicy, który, kiedy tylko wpuści się go do nas, wkradnie się do waszego domu i wydyma najpierw ciebie, potem żonę, córkę, teściową i nie oszczędzi psa ani chomika. Boże, jeśli jesteś w niebie, albo gdziekolwiek, chroń Polskę przed takimi indywiduami, jak Mariusz i Mariusz, bo oni to wszystko tak na serio; oni naprawdę w to wierzą; nie w to, że islamiści nas zaleją i wydymają, ale w to, że pokazując obrazki zoofilii publicznie, naród struchleje i uwierzy w ich bełkot. A nie, że wyłączy odbiorniki.

Czytałem kiedyś, że będąc na studiach, koledzy z roku mieli zaprosić Jarosława Kaczyńskiego na imprezę. Ten z kolei miał odrzec: a co to jest impreza? Tylko tyle i aż tyle. Nie wiem, czy Kaczyński ostatecznie na imprezę trafił, ale coś czuję, że raczej zaszył się w pokoju na Suzina z lekturą Cata-Mackiewicza i kubkiem kakao, niźli balował przy Czerwonych Gitarach ze studentami/studentkami. Czy to dobrze czy źle, rozsądźcie sami. Ja w każdym razie zawsze wolałem imprezy i bankiety. Przyjęcia też. Np. przyjęcie Polski do UE. I kumpli mam podobnych. Porządnych.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Nominacje do nagrody EA dla młodych polskich lekkoatletów

Następny

Piotr Hemmerling o przygotowaniach w Kujawsko-Pomorskiem do Kongresu Zjednoczeniowego Nowej Lewicy

Zostaw komentarz