⛅ Ładowanie pogody...

Kolejna wojna, która kosztuje nas wszystkich

Wikimedia Commons

Nowy etap eskalacji na Bliskim Wschodzie niesie ze sobą nie tylko zagrożenia militarne, ale też poważne konsekwencje gospodarcze, społeczne i klimatyczne. Na globalnej szachownicy znów zyskują ci, którzy handlują bronią i ropą. Tracą zwykli ludzie, codziennie odczuwający skutki rosnących cen, spadku bezpieczeństwa i pogłębiających się nierówności.

Izrael, jako państwo zbójeckie — konsekwentnie łamiące prawo międzynarodowe w trakcie dokonywanego ludobójstwa w Gazie — ponownie rozpętał konflikt, atakując Iran. Trudno uwierzyć, że przyczyną były realne obawy nuklearne. To raczej kolejny akt przemocy ze strony reżimu, którego egzystencja opiera się na militarnej dominacji i nieustannym konflikcie.

Wraz z izraelskimi atakami na terytorium Iranu ruszyła lawina skutków, które wstrząsnęły światowymi rynkami. Ceny ropy poszybowały do 75 dolarów za baryłkę, a inwestorzy zaczęli wyceniać tzw. „premię geopolityczną” – wzrost ryzyka wynikający z potencjalnego zamknięcia Cieśniny Ormuz, przez którą przepływa 20% światowych dostaw surowca. Choć Iran odpowiada za zaledwie 3% globalnej podaży, jego pozycja geograficzna czyni go kluczowym graczem. Sama groźba eskalacji doprowadziła do wzrostu cen na stacjach paliw – w Polsce średnia cena benzyny Pb95 osiągnęła 5,74 zł, a oleju napędowego 5,71 zł. Jak zauważyła analityczka Urszula Cieślak na antenie RMF24, to klasyczny efekt „premii za ryzyko” – rynki reagują na możliwość dalszych zakłóceń, zanim te nastąpią. Jej zdaniem, w przypadku faktycznego zamknięcia Ormuzu, ceny ropy mogą sięgnąć nawet 100 dolarów za baryłkę.

Z rosnących cen korzystają koncerny energetyczne i państwa eksportujące surowce. Dla reszty świata — zwłaszcza krajów Globalnego Południa — oznacza to droższą energię, wyższe koszty życia i trudniejsze warunki importu. Ropa denominowana w dolarach osłabia bilanse państw zadłużonych, które już dziś zmagają się z kryzysami klimatycznymi, zdrowotnymi i migracyjnymi. W takich warunkach nawet niewielki wzrost cen surowców może oznaczać katastrofę dla milionów ludzi.

Drożejące paliwa podnoszą koszty produkcji, logistyki i transportu. Ropa to nie tylko paliwo — to też składnik nawozów, plastiku, asfaltu, materiałów syntetycznych. Wzrost jej ceny przekłada się na wzrost kosztów życia — od jedzenia po ubrania. Szczególnie dotkliwie odczuwają to najubożsi.

Polska nie jest wyjątkiem. Nasz rynek paliwowy, choć częściowo stabilizowany przez państwowe spółki, pozostaje zależny od globalnych trendów. Eksperci przewidują dalsze podwyżki, jeśli sytuacja na Bliskim Wschodzie będzie eskalować. Scenariusz amerykańskiej interwencji militarnej, choć wciąż niepewny, jest brany pod uwagę. Warto przy tym pamiętać, że około 1,3 miliona gospodarstw domowych w Polsce doświadcza ubóstwa energetycznego. Rosnące ceny energii tylko pogłębiają ten problem, prowadząc do społecznej polaryzacji i wzrostu niezadowolenia.

Imperium finansów i spirala spekulacji

Na wieść o pierwszych atakach, inwestorzy rzucili się do bezpiecznych aktywów: dolara amerykańskiego, złota i kryptowalut. To klasyczna reakcja na ryzyko geopolityczne. Dolar — mimo strategii deglobalizacyjnych Donalda Trumpa i napięć handlowych — nadal jest postrzegany jako filar stabilności. Tymczasem rynki finansowe balansują na granicy paniki. Ewentualna eskalacja może zburzyć ten kruchy spokój.

W tle trwa nieprzejrzysta gra stóp procentowych. Banki centralne — szczególnie Fed (System Rezerwy Federalnej Stanów Zjednoczonych) i EBC (Europejski Bank Centralny) — boją się powrotu inflacji. Choć dziś martwią się bardziej stagnacją gospodarczą, gwałtowny wzrost cen ropy może wymusić kolejne podwyżki stóp. To uderzyłoby w klasę pracującą, obniżyło konsumpcję i pogłębiło recesję. I znów — to zwykli obywatele poniosą największy ciężar korekt polityki monetarnej.

Za rosnącymi cenami, inflacją i polityką monetarną stoi system oparty na symbiozie paliw kopalnych, przemysłu zbrojeniowego i międzynarodowej polityki siły. Konflikty zbrojne są dla tego układu życiodajne. Wojny generują popyt na broń, broń wymaga energii, energia napędza zyski. Zbrojenia to nie tylko narzędzie obrony, ale też inwestycja w rynek, który nieustannie potrzebuje nowych bodźców.

To nie przypadek, że największe zbrojenia ostatnich lat współwystępują z rosnącymi emisjami. Rosnące napięcia geopolityczne w Europie i wojna w Ukrainie — wszystko to przekłada się na wzrost popytu na paliwa i środki bojowe. Według niektórych szacunków, sam tylko przemysł obronny NATO może zwiększyć emisje o setki milionów ton rocznie. Co gorsza, sektor wojskowy w większości krajów nie podlega obowiązkowi raportowania emisji i jest wyłączony z porozumień klimatycznych.

Szczególnie jaskrawym przykładem tej zależności są relacje Stanów Zjednoczonych z Arabią Saudyjską — reżimem autorytarnym finansującym swoje działania poprzez eksport ropy. USA kupują saudyjską ropę, a Rijad inwestuje w nowoczesne uzbrojenie od amerykańskich producentów, takich jak BAE Systems. Następnie to uzbrojenie wykorzystywane jest w takich konfliktach jak wojna w Jemenie. Petrodolary napędzają zbrojenia, a zbrojenia napędzają emisje i konflikty. To błędne koło.

Potrzeba nowej logiki

Jeśli chcemy uniknąć spirali: konflikt — kryzys — represja fiskalna — chaos społeczny, musimy zerwać z logiką geopolityki opartej na militaryzacji i eksploatacji. Potrzebujemy suwerenności energetycznej, sprawiedliwości klimatycznej i kontroli społecznej nad sektorem strategicznym. Czas przestać udawać, że wojny to sprawy odległe. One są przy dystrybutorze, na rachunku za prąd i w cenie chleba. Bez zmian systemowych, każda nowa eskalacja będzie oznaczać kolejne koszty dla ludzi pracy.

Izrael, Iran, Stany Zjednoczone — to główni aktorzy konfliktu, ale ofiarami są ci, którzy tankują, płacą rachunki i żyją od pierwszego do pierwszego. To im należy się solidarność, a nie wojennym spekulantom. To oni powinni być podmiotem polityki — nie banki, fundusze spekulacyjne ani przemysł zbrojeniowy.

Dziś świat potrzebuje innego podejścia: nie opartego na konfrontacji i wyścigu zbrojeń, lecz na solidarności, bezpieczeństwie socjalnym i odpowiedzialności za wspólne zasoby. Tylko odwrócenie logiki zysku i przemocy może przerwać błędne koło kryzysów, które zawsze najbardziej dotykają tych najsłabszych. Prawdziwa stabilizacja nie przyjdzie z lufy czołgu ani z parkietu giełdowego, lecz z polityki, która stawia człowieka przed interesem kapitału.

Aleksander Radomski

Poprzedni

Wojna izraelsko-irańska grozi paraliżem globalnego rynku ropy i gazu

Następny

W szponach głupoty